środa, 12 listopada 2014

Los Angeles - dzień 6

Ocean 

Dzisiaj rano przywitała nas piękna, słoneczna pogoda. Poszliśmymy nad ocean pospacerowac. Pismo Beach to urocza miejscowość, ktorej osiedla skupione są wzdłuż klifowego wybrzeża oceanu. Im bliżej brzegu tym ładniejsze i zdecydowanie szykowniejsze rezydencje. Jest tu mnóstwo skwerkow i małych miniparków z ławkami, na których mozna usiąść i podziwiać panoramę oceanu. Strome ściany urwiska schodzą niemalże pionowo do wody, a przy brzegu wyłaniają się malownicze skały.
Wspaniałe miejsce na relaks!!



Po chwili spaceru ruszyliśmy dalej drogą 101, w kierunku Los Angeles. Po 2 h dojechaliśmy do Santa Barbara, równie urokliwej mieściny. Santa Barbara, znana jako "Riviera Ameryki" została tak nazwana w 1602 roku, kiedy hiszpański odkrywca Sebastian Vizcaino dotarł do tego miejsca po straszliwym sztormie w dniu świętej Barbary. Tutaj zwiedziliśmy urokliwy dawny gmach sądu 


na dachu, którego miścił się taras widokowy na ocean. Miasto z charakterystycznymi budynkami, z których każdy ma czerwony dach i białe ściany przypomina hiszpańskie kolonie. 


Przeszliśmy się sympatyczną State Avenue w kierunku mola Stearns Wharfs, po drodze mijając wiele wiktoriańskich domków. Urocze molo z restauracjami i sklepikami, co ciekawe pierwszy raz widziałem molo na którym jest parking:


Akurat jak przyszliśmy rybak złowił potężną płaszczkę:


Ale pan okazał się litościwy i wypuścił rybkę do morza. Dalej na molo siedział sobie pelikan:


Niestety czas szybko płynął i musieliśmy ruszać dalej. Kolejny przystanek to Malibu, znane ze swoim piaszczystych plaż i sławnych mieszkańców. Mijaliśmy niesamowite rezydencje, niestety słabo niewidoczne dla zwykłego śmiertelnika i z prywatnym dostępem do morza. Mogliśmy je podziwiać tylko z drogi:


Malibu to z jednej strony dziesiątki surferów na plaży:


A z drugiej rezydencje przy plaży i na wzgórzach, w których mieszkają gwiazdy oddalonego zaledwie o 30 mil Hollywood :) Robert Redford, Mel Gibson, Richard Gere, Julia Roberts to tylko garska nazwisk


Kolejny przystanek to Santa Monica, cześć gigantycznej aglomeracji Los Angeles. W Santa Monica znajduje się  najwieksza tzn. najszersza plaża jaka kiedykolwiek widziałem, 


z drewnianym molo, na którym mieści sie wesołe miasteczko i z dużym diabelskim młynem,


na końcu mola piękny widok na ocean, a jakiś zdolny chłopak gra na gitarze i śpiewa piosenki Radiohead i Nirvany.


Na plaży słynne niebieskie budki ratowników, być może tu kiedyś stała Pamela Anderson, czy David Hasselhoff :)


 Ogladamy zachód słońca i spadamy do hotelu, który mieści sie w Hollywood. 


Po drodze musimy jeszcze wymienić samochód w Hertzu, bo w Chevrolecie wyskoczyła nam kontrolka wymiany oleju. Na szczęście pracownik od razu powiedział, że zaraz wymieni i po 2 minutach czekała juz na nas nowiutką toyota corolla. Wolałem chewroletta, ale corolla jest prawie nowa, wiec tez jestem ciekawy jak sobie będzie radzić. Docieramy do hotelu juz po zmroku, bo w L A są gigantyczne korki i to praktycznie cały czas, co jest wkurzające , bo bez auta L. A. sie nie zwiedzi. Każdy kto będzie chciał zwiedzic Los Angeles musi liczyć sie z koniecznością zaparkowania auta na parkingu prywatnym ok. 10 dol za dzień, bo hotel nie zawsze to zapewnia. Za korzystanie z parkingów typu Macdonald po 0,5 h, można otrzymać bardzo kosztowny mandat, a przy ulicach po prostu nie mozna parkować W OGÓLE! Na szczęście nasz hotel oferował parking do południa dnia następnego. Po zameldowania poszliśmy na Hollywood Boulward. Okazało sie ze mamy fajna lokalizacje, bo spacerkiem zajęło nam to 5 minut. Ukazały nam sie gwiazdy na Alei Gwiazd, poszliśmy w prawo i patrzyliśmy pod nogi cały czas szukając jakichś znanych gwiazd, ale gwiazd w alei jest  2500, bo wybijają je od 1960 i nie mogliśmy znaleźć w ogóle nazwisk, które znamy. Dopiero następnego dnia okazało się, że współczesne gwiazdy, czy raczej bardziej nam znani celebryci są po drugiej stronie Hollywood Boulward!


źródło: www.google.maps.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz