wtorek, 4 listopada 2014

Sequoia Park - dzień 5


"your bill has been paid :-)"


Rano zjedlismy śniadanie w hotelu, niestety śniadania w amerykańskich hotelach są podawane na słodko. Co ciekawe oprócz, tostownicy była rownież gofrownica, wiec zjedlismy jeszcze po gofrze i ruszyliśmy do parku wielkich sekwoi, odległość ok. 50 km jednak trasa zajęła nam aż 1,5 h bo droga kreta i cały czas pod górkę, zdecydowanie nie dla ludzi, którzy nie lubią zakrętów:




W końcu dojechaliśmy. Niestety znowu zastały nas roboty drogowe ( kładli nowy asfalt po sezonie) i czas oczekiwania: 40 minut, stwierdziliśmy zatem, że jedziemy dalej. Zobaczyliśmy po drodze Tunel Loge przechylona na drogę sekwoję z wydrążonym miejscem na samochód, przejechaliśmy, wiec pod nim naszym Chevroletem i ruszyliśmy dalej,


Zaparkowalismy na pobliskim parkingu i poszliśmy zobaczyć jedna z lokalnych atrakcji czyli dom urządzony w wydrążonej sekwoi, który pewien samotnik stworzył dla siebie w dziewiętnastym wieku, spacerowalo się super, słońce wokoło wstawalo, oświetlając blaskiem gigantyczne sekwoje,





 czuliśmy sie jak Guliwer w krainie olbrzymów. Dom wydrążony w drzewie nie zrobił nas jakiegoś wrażenia wielkiego wrażenia, ot drewniane łoże i dwa stołki ze stołem, wydrążone w drzewie.



 to co miało zrobić na nas wrażenie dopiero miało nadejść. W drodze powrotnej mniej więcej 50 metrów od nas zobaczyliśmy niedźwiadka, a później jego brata. 




Oleńka aż zapiszczala z wrażenia, jednak nie ze strachu, a z zachwytu. Ku mojemu zdziwieniu chciała do nich podejśc !! Tak Oleńka, która wpadła w panikę bo gps w San francisco zgubił nam trasę, teraz z uśmiechem od ucha do ucha, chciała podejść i zrobić fotkę z misiami!!



 wyperswadowalem jej to, tłumacząc że za chwile pewnie pojawi sie mama i nie wiadomo czy nie zaatakuje w obronie młodych. Po chwili  niedźwiedzica się zresztą zjawiła. Wróciliśmy wiec inna droga na parking ku rozczarowaniu mojej żony :-)
Pojechaliśmy dalej zobaczyć majestatycznego Generała Shermana, czyli najstarsze i największe drzewo na świecie, aż 15 osób musiałoby chwycić się za ręce aby je objąć, generał naprawdę robi wrażenie.Ten gigant szczególnie oczarował Oleńke. Tym samym spełniło sie jej marzenie. Mała Ola czytała kiedyś  w książce o wielkich sekwojach i marzyła by je zobaczyć na własne oczy i...udało sie :-)


Później podjechalismy jeszcze na wzórze Moro Rock,tam czekała nas wspinaczka na 400 schodów 



wspinaczka się opłaciła, bo na górze czekał na nas piękny widok:



Zobaczyliśmy też naszą trasę, którą pokonaliśmy aby dojechać do parku:



 Opuścilismy park wielkich sekwoi i ruszyliśmy w kierunku miejscowości Pismobeach nad oceanem. Po drodze oglądaliśmy przepiękne widoki górskich krajobrazów:



 pózniej im bliżej oceanu krajobraz robił sie coraz bardziej zielony i zaczęły sie pojawiać z obu stron niesamowite winnice, z napisami wine tasting





 żałowalismy, że nie may czasu na spróbowanie, ale spieszylismy się aby zobaczyć zachód słońca nad oceanem. Oczywiście obiecaliśmy sobie ze wrócimy tam i popróbujemy jeszcze kiedyś kalifornijskich win. Dojechaliśmy wreszcie do drogi nr 1, która wiedzie wzdłóż oceanu. Znaleźliśmy wreszcie plaże idealną. Okazało sie ze na brzegu wylegują sie słonie morskie i są ich tam setki!! Niesamowite wrażenie, z jednej strony ocean z drugiej zachód słońca, przezabawne słonie morskie i żona u boku, chwilo trwaj jestes piękna!!











 Po zachodzie dojechaliśmy do Pismo beach. Motelik sympatyczny zaparkowalismy na parkingu,a drzwi do pokoju były trzy metry od bagażnika, super są zorganizowane te amerykańskie motele! Poszliśmy na kolacje nieopodal. Ja zamówiłem Kalifornia Burger z frytkami i sałatka, a Ola clam chowder , czyli zupa z małż o konsystencji kremu, pyszota, a może po prostu byliśmy mega głodni :) Zagadnęła nas Amerykanska para, która siedziala obok i spytała skąd jesteśmy? obstawiali czeski lub duński, polski był ich trzecim strzałem. Okazało się, że babcia chłopaka jest Polką, prawie nie mówi po angielsku i włąsciwie nikt jej nie rozumie ;-) porozmawialiśmy chwilę o lokalnych atrakcjach, my opowiedzieliśmy naszych planach na podróż poślubna, oni polecili kilka ciekawych miejsc. Wkrótce Amerykanie pożegnali sie i wyszli. Kiedy zjedlismy, poprosiliśmy o rachunek, urocza kelnerka powiedziała, że: "JEST JUZ OPŁACONY!", byliśmy w szoku. Okazało sie, że amerykańska para zafundowała nam kolacje, w prezencie z okazji naszego miesiąca miodowego!! Ci Amerykanie są niesamowici :-)))))
Nasz "spacerek" po parku sekwoi :



i trochę dłuższa trasa nad ocean:


źródło: www.google.maps.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz