środa, 17 grudnia 2014

New York - dzień 19

" forget about it!!"


To nasz ostatni cel w USA - Big Apple, czyli wielki NOWY JORK!! Kiedy myślę o tym mieście przychodzi mi na myśl stolica świata, bo jest tu absolutnie wszystko, ale po kolei :-) Rano wsiedlismy do Mega Busa, takiego odpowiednika naszego Polskiego Busa, mieliśmy miejsca na górze w pierwszym rzędzie, tak aby widzieć Manhattan w całej roziagłosci! Niestety jak przyjechaliśmy lało jak z cebra i była straszna mgła, wiec widoczność była praktycznie zerowa. W Baltimore dosiadły sie koło nas dwie Panie, jedna aspirująca aktorka, druga ciemnoskóra kobieta, ktora co chwila śmiała sie jak Whoopi Goldberg skutecznie uniemożliwiając nam wyspanie się. Co ciekawe Panie najpierw pochwaliły sie jak to u każdej jest super, a później pokazywały sobie swoje i rodziny zdjecia w telefonie i wszystko dla nich było, albo: so cute!!! so weird!! albo so funny!!! ;-)


Nowy Jork to największa metropolia na świecie, składają się na nią Manhattan, Harlem, Queens, Bronx i Staten Island, my z braku czasu ograniczyliśmy się do Manhattanu, bo tam sa najciekawsze rzeczy do zobaczenia, zresztą sami nowojorczycy mówią, że Nowy Jork to w zasadzie Manhattan:


źródło: http://www.istanbul-city-guide.com/map/united-states/new-york/new-york-city-map.asp

Dotarliśmy wreszcie do NJ , hotel który zarezerwował nam Wujek John, był w bardzo fajnej dzielnicy Chelsea, w pobliżu sklepów, kawiarni i klubów. Wypogodzilo sie na szczęście szybko i wybraliśmy sie na zwiedzanie południowego Manhattanu. Pierwsze wrażenia są niesamowite, wszędzie powstają nowe drapacze chmur:


Wszędzie pełno żółtych taksówek, które faktycznie są wizytówka miasta:
i niesamowite tempo nowojorczyków, które nie pozwala im zwolnić nawet na czerwonym świetle, dlatego kierowcy tutaj, nawet  jak mają zielone światło zanim ruszą zawsze najpierw trąbią, bo wszyscy się spieszą i nikt nie zwraca uwagi na takie detale jak sygnalizacja świetlna :-)
Logistyka na Manhattanie jest dosyć prosta tzn. aleje idą z północy na południe, a ulice z zachodu na wschód. W poprzek idzie tylko ulica Brodway, rzekomo dlatego ze tak przecinały sie szlaki Indian, a jeszcze wcześniej bizonów, przynajmniej tak twierdził Max Kolonko ;-) najpierw zobaczyliśmy Madison Square Park
               
naprzeciwko mieści się niesamowity budynek, tzw. "Flatiron Building", który jest zbudowany w kształcie trójkata, i robi niezłe wrażenie. Nazwa pochodzi od podobieństwa konstrukcji do żelazka. Wybudowany w 1902 roku należał do grona jednych z nawyższych budowli NY, obecnie jest na pewno jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli miasta.

                 
potem powedrowalismy aleja Brodway na południe, po drodze wcinając tradycyjnego nowojorskiego hotdoga i tzw. Dollar pizzę, czyli kawałek pizzy za dolara. Pizza super, hotdog słaby.
Dotarliśmy do 9/11 Memorial, czyli miejsc gdzie stały dwie wieże World Trade Centre. W miejscu nich znajdują sie teraz dwa potężne baseny, do których spływa woda, będąca ciągle w ruchu, co daję poczucie wyciszenia. Między dwiema sadzawkami posadzono mnóstwo drzew. Co ciekawe, jednemu z nim udało się przetrwać ataki terrorystyczne z 11/09, nadano mu nazwę "Survivor Tree" i dzięki zaangażowaniu wielu osób w kurację ponownie wypuszcza nowe łodygi. 
niesamowite wrażenie ogromu tej tragedii - szczególnie, że na brzegach tych wielkich "basenów" wypisane są nazwiska ponad 3 tysięcy ofiar ataków w Waszyngtonie, Pensylwanii i Nowym Yorku.
W tle widać już nowy One World Trade Center Building, który jest widoczny z daleka i odebrał palmę pierwszeństwa Empire State Building jako najwyższy budynek Nowego Jorku

Smutne miejsce, choc warte zobaczenia. Przechodzimy do Battery Park, gdzie można spacerować wzdłuż wybrzeża i odpocząć od tłumów turystów, mieszkańców i ich szalonego tempa. 

Dalej dzielnica finansowa, czyli Wall Street, miejsce ludzi w garniturach i krawatach, no i oczywiście turystów. Budynek giełdy pokazuje, że to właśnie tutaj decydują sie finansowe losy swiata. 
Pamiątkowa fotka z byczkiem i już nas nie ma,

ponoć po zmroku kiedy finansiści opuszczą miejsca pracy, jest tu zwyczajnie pusto i dzielnica nie ma nic ciekawego do zaoferowania. Mijamy niesamowity Most brooklinski

i z wybrzeża oglądamy fenomenalny zachód słońca ze Statuą Wolności w tle. 
Wracaliśmy na północ, po zrobieniu około 20 km pieszo, w poszukiwaniu jedzenia. Natrafiliśmy na Chinatown, ale zwiedzaliśmy chińskich dzielnic już masę w innych miastach, więc odpuściliśmy tą atrakcję.
i  docieramy do dzielnicy Litlle Italy,
ktora kusi włoskimi restauracjami, sklepikami, kawiarniami i cukierniami, gdzie sympatyczny Włoch naganiacz powiedział, że ma dla nas stolik na dworze i po lampce wina gratis, miejsce wyglądało na bardzo klimatyczne, wiec skusilismy się. Lokal nazywał sie Umberto. Zamówiliśmy pizzę o nazwie vodka, bo miała fajna nazwę. Pizza sama w sobie była fenomenalna, otoczenie super, winko przeciętne ale akceptowalne, do tego pieczywo i oliwa z czosnkiem i  różnymi ziołami. 
Natomiast najfajniejsza była możliwość obserwowania naganiacza Włocha, który z włoskim akcentem zapraszał wszystkich do swojej knajpki, mówiąc z prędkością karabinu maszynowego niczym Al Pacino, co chwila dodając " forget about it" niczym Robert de Niro w "Chlopcach z ferajny". 
Zmęczeni, ale zadowoleni wróciliśmy do hotelu, mijając po drodze świetne dzielnice, Soho i Noho. Zakończyliśmy wieczór na dachu naszego hotelu z pięknym widokiem na Empi :-)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz